środa, 25 czerwca 2014

Chapter 31

Stałem nie mogąc wydusić z siebie ani słowa, wciąż zastanawiałem się jak to możliwe że po takim czasie znów się spotykamy. Czy ten świat jest naprawdę taki mały? Nasze ostatnie spotkanie nie należało do najprzyjemniejszych dlatego też na dobre utkwiło mi w głowie.

                                                             
 
                         kilka miesięcy wcześniej

- Oddawaj pieniądze szmaciarzu - wysyczał przez zaciśnięte zęby mocno wkurwiony Zayn.
- D.ddajcie mi jeszcze trochę czasu, oddam wszystko co do gro.. - mężczyzna nie zdążył dokończyć swojej obietnicy, ponieważ wycelowałem swoją pięść prosto w jego twarz.
- Znamy już te twoje zagrywki Rixon - burknął Niall trącając go w tors z taką siłą że upadł na ziemię wydając z siebie cichy jęk.
- Albo pieniądze albo działka - nachyliłem się nad nim by móc spojrzeć w jego twarz. Z prawej brwi obficie sączyła się krew. - Na pewno masz coś przy sobie! Dalej chłopaki, przeszukajmy go - zaproponowałem.
- Jest pusty - oznajmił Zayn chwilę później.
- Kurwa! - warknął Niall. - Dorwiemy cię, prędzej czy później zapłacisz nam czy tego chcesz czy nie! -krzyczał.
Dawno już nie widziałem go w  takim w stanie, wszyscy byliśmy nieźle wkurwieni, bo który diler lubi gdy nie spłaca się mu długów?
- Pierdolcie się - powiedział Rixon, po czym resztkami sił podniósł się lekko i plunął Niallowi prosto w twarz.
Zaśmiałem się pod nosem, bo wiedziałem co go czeka. Chłopak wpadł w furię i już nikt nie był w stanie go uspokoić, mogliśmy jedynie mu pomóc. Pięści blondyna jedna za drugą kaleczyły twarz prawie nieprzytomnego mężczyzny. Przyłączyłem się do tej zabawnej akcji razem z Zaynem kopiąc go gdzie popadnie. 
- Jeśli jeszcze raz nie oddasz tego pieprzonego długu to jesteś martwy, to było ostatnie ostrzeżenie! - warknąłem i gwałtownie odwróciłem się za siebie słysząc dźwięk łamiącej się gałęzi.
Reszta chłopaków zareagowała tak samo, nasze spojrzenia zatrzymały się na dwóch przerażonych dziewczynach.
- No proszę, proszę, kogo my tu mamy, dwie śliczne brunetki - przywitałem je szerokim uśmiechem.
- Czego od nas chcecie? - zapytała drżącym głosem jedna z nich. 
- My? Po prostu spodobałaś mi się ślicznotko - zachichotałem i złapałem ją za podbródek zmuszając by na mnie spojrzała [...]

                                          
                                                                                     Wieczór 

- Spierdalaj gnoju, bo połamię ci wszystkie kości - wkurwiony przywarłem go do muru.
- Spokojnie - uśmiechnął się drwiąco i odepchnął mnie. - Liczę na to, że widzimy się niebawem - puścił oczko w moją stronę i zniknął za zakrętem.
Całe pierdolone dwie godziny z tym idiotą. Czemu od razu go nie pobiłem? Ogólnie nie rozumiem czego on ode mnie chciał? Jakby chciał mnie odciągnąć od Cloe. Nie Louis, już masz jakieś urojenia.
Postanowiłem powrócić do szpitala i sprawdzić jak czuje się Cloe z jej ciocią.

Gdy byłem już na odpowiednim piętrze, kierowałem się w stronę sali gdzie powinny znajdować się dwie kobiety. W holu było podejrzanie cicho. Ani jednej żywej duszy. Coś się działo i wiedziałem, że zaraz się tego dowiem.
Wszedłem do pokoju i zastałem jedno łóżko, które zostało najwyraźniej przewrócone i wybitą szybę oraz jakiś kij do baseballa. Gdzie jest do chuja Cloe? Co tu do chuja się dzieje?! Zacząłem panikować, wybiegłem z sali i rozglądałem się po korytarzu.
- Czy ktoś tu do chuja pana jest?! - krzyknąłem spanikowany.
Dlaczego, dlaczego, dlaczego?! Dlaczego jej nie upilnowałem? Jestem beznadziejny.
Oparłem się o ścianę i odchyliłem głowę oraz zamknąłem oczy. Jak do tego wszystkiego doszło? Dlaczego nikogo tu nie ma? Miliony pytań krążyło mi po głowie a także zero odpowiedzi. Wszedłem do pokoju i wziąłem kij do ręki. Na nim była przyklejona kartka z jakąś treścią:
__________________________________________________________
Zemsta za pobicie przez jebany dług, którego nie spłaciłem. x
__________________________________________________________
I już od razu wiedziałem kto to. Rixon. Ale jak? Przecież spędziłem z nim dwie pieprzone godziny, przecież nie mógł być w dwóch miejscach na raz. A co jeśli miał jakiegoś wspólnika? Co jeśli jest to prześladowca Cloe? A co ma do tego jej ciocia? Przecież Rixon był z nią, tak? Walnąłem z całej siły pięścią w ścianę, na której pozostał ślad mojej. Jestem w chuj wkurwiony. Niech ja tylko dopadnę tego kutasa w swoje pierdolone ręce. On umrze powolną śmiercią. Obiecuje mu to. Jedyne co mi teraz pozostało, to wydostanie się z tego szpitala i poszukania go, jednak nie mogłem zrobić tego sam. A kto mógł mi najbardziej w tym pomóc? Harry, Niall i Zayn.

Wyszedłem ze szpitala i usiadłem na pobliskiej ławce, zastanawiając się jak mogę go znaleźć. Postanowiłem wysłać wiadomości do chłopaków:
_______________________________________________________
DO: Zayn Malik, Harry Styles, Niall Horan
OD: Louis
Mamy zadanie do wypełnienia, rusz dupę i widzimy się przy opuszczonym sierocińcu, zresztą jak zawsze. x
PS. Umie ktoś z was namierzyć telefon, cokolwiek?!
_______________________________________________________
Wysłano. Wstałem i kierowałem się w stronę umówionego miejsca. Wyjąłem telefon z kieszeni, ponieważ dostałem wiadomość.
_______________________________________________________

DO: Louis
OD: Zayn Malik
Ja mogę spróbować, zależy o co chodzi.x
_______________________________________________________
Wiedziałem, że na Zayna mogę polegać. Zresztą jak na każdego z nich, ale Zayn zna się na takich pierdółkach.
_______________________________________________________
DO: Zayn Malik
OD: Louis
Opowiem ci jak wreszcie przyjdziesz pod sierociniec
______________________________________________________________
Dlaczego te dwie kanalie mi nie odpisują?!  Jednak długo nie musiałem czekać. Dostałem dwie wiadomości od Loczka i Blondasa z potwierdzeniem, że zaraz będą. Jezu dlaczego to wszystko tak długo trwa?

Po kilku minutach, siedziałem pod sierocińcem na płocie, który ledwo stał. Naprzeciwko mnie stał Malik, obok niego Harry i Niall.
- Więc o co chodzi? - zapytał Loczek.
- Jesteście mi cholernie teraz potrzebni. Pamiętacie Rixona? - zapytałem zeskakując z płotu.
- Ten co go tak pobiliśmy, że aż trafił do szpitala na cały miesiąc? - zapytał Niall śmiejąc się. Jednak nie było mi teraz do śmiechu.
- Do rzeczy - wtrącił Zayn. Westchnąłem.
- Chodzi o Cloe i jej ciocię.
- Co jest kurwa dla Cloe?! - wtrącił Harry jakby ktoś go wrzątkiem poparzył.
- Ogarnij się kurwa - zgromiłem go wzrokiem. - Obydwie były w szpitalu. Ciocia Cloe za pobicie, podejrzewam, że zrobił to Rixon, a Cloe zemdlała oraz wykryto u niej bulimię - ostatnie słowo wypowiedziałem ze smutkiem. - Cloe poprosiła mnie żebym wyszedł i pojechał do domu odpocząć, bo chciała porozmawiać z ciocią. Oczywiście nie chciałem tego robić jednak posłuchałem się jej i wyszedłem na dwór zajarać.A gdy zacząłem iść do samochodu i natknąłem się właśnie na niego - zacisnąłem pięści. - Spędziłem z nim kurwa dwie pieprzone godziny, wiedziałem, że chciał jak najdłużej prowadzić tą beznadziejną rozmowę, żeby w jakikolwiek sposób mnie zatrzymać. Kiedy już sobie poszedłem, ja jednak wróciłem do szpitala bo coś mi nie grało. W sypialni Isabelle, czyli cioci Cloe była wybita szyba, wywrócone łóżko i kij baseballowy z wiadomością o zemście. Teraz nie wiem gdzie on może je przechowywać, co z nimi może zrobić, jestem na siebie cholernie zły, że zgodziłem się na to żeby jechać do domu - schowałem twarz w dłonie.
- Louis... to nie twoja wina, nie zadręczaj się. My ci pomożemy - odpowiedział Zayn przytulając mnie po przyjacielsku.
- No dobrze. A ktoś nie mógł zainterweniować? Przecież ktoś musiał być na korytarzu czy coś - powiedział Harry marszcząc czoło.
- Nie było nikogo, czuję, że to musiało być planowane - odpowiedziałem drapiąc się po głowie.

- Nie do wiary - powiedział Niall patrząc na swoje ręce.
- Musimy działać jak najszybciej - odpowiedział Zayn. - Podaj mi rodzaj jej telefonu i numer, postaram się go wyszukać.


*** parę minut później ***

- Teraz skręć w lewo - tłumaczył mi Zayn a ja posłusznie wykonywałem jego polecenia.
Udało nam się namierzyć telefon Cloe, chodź zasięg jest bardzo słaby to i tak cieszę się że mamy jakikolwiek trop. Jechaliśmy jeszcze przez kilka dobrych minut, miałem wrażenie jakby to trwało wieczność, skupiałem się na drodze, cały czas patrząc przed siebie. 
- Jak myślicie, co ten idiota planuje? - zapytał Niall przerywając ciszę.
- Nie wiem, ale jak go dorwę to jest martwy - warknąłem.
- Musisz teraz wjechać w tą wąską ścieżkę - oznajmił Zayn.
- I że niby mam tędy przejechać? Musimy wysiąść i dalej iść pieszo. Daleko jeszcze?
- Są już blisko.
- W takim razie wysiadamy - powiedziałem po czym zgasiłem samochód i wyszedłem na zewnątrz.
Wieczór był chłodny, zimny wiatr roztrzepywał nasze włosy na wszystkie strony, podążaliśmy wszyscy jak najciszej starając się nie nadepnąć na żadną z gałęzi. Droga leśna ciągnęła się jakby nie miała końca, znużony już miałem pytać jak długo jeszcze będzie to trwało, ale moją uwagę przyciągnął snop światła, dobiegający z naprzeciwka.
- Patrzcie tam - powiedział Harry wyrywając mnie z rozmyśleń. 
Zauważył, uff już myślałem że to tylko moje urojenia.
- Idziemy - rozkazał Zayn, przeładowując pistolet który cały czas miał schowany za spodniami.
- Macie więcej broni? - zapytałem uświadamiając sobie, że nie jestem ubezpieczony. Nie miałem czasu myśleć o takich drobnostkach.
- Ja mam dwa, trzymaj - powiedział i podał mi czarny, mały rewolwer. 
 - Ruszcie w końcu te dupy, długo będziemy tak jeszcze stać? - warknął Harry.
Wolałem przemilczeć jego chamskie zachowanie, żeby nie robić afery, więc zignorowałem go i zacząłem iść w kierunku światła. 
Robiło się coraz jaśniej, już po chwili naszym oczom ukazał się duży, wysoki budynek, coś jakby opuszczona fabryka, od razu podbiegłem i pociągnąłem za klamkę z taką siłą że prawie wyrwałem drzwi.
- Cloe!! Cloe gdzie jesteś?! - zacząłem krzyczeć, mój głos odbijał się od ścian tworząc echo.
- Louis zamknij się, nie mogą wiedzieć, że tu jesteśmy -  powiedział Zayn.
-Tam są schody, może są na samej górze? Chodźcie - poinstruował Niall.
Chciałem już jak najszybciej dostać się do pomieszczenia gdzie była moja Cloe jednak Harry próbował mnie wyprzedzić. Wkurwiłem się i odepchnąłem go.
- Ogarnij się kurwa wreszcie - warknąłem a on posłał mi gromy ze swoich oczu.
Stanęliśmy na środku długiego korytarza, nikogo nie było słychać. Postanowiliśmy się rozdzielić. Ja z Zaynem ruszyliśmy prosto a Niall z Harrym w prawo. Coraz bardziej byłem spięty. Sprawdzaliśmy po kolei każde pomieszczenie. Nic. Jednak coś mi mówiło, żeby iść na sam koniec korytarza gdzie znajduje się wielki balkon.
- Za mną - szepnąłem do mulata. Byliśmy gotowi żeby strzelać, kiedy wbiegliśmy na balkon tam właśnie byli. Bingo.
- Kogo my tu mamy - uśmiechnął się drwiąco nie kto inny oczywiście Rixon.

Spojrzałem w tył za jego plecami. Nieprzytomna ciotka Cloe leżała przykuta to metalowego słupa. A Cloe? Gdzie ona kurwa jest?!
- Ty popierdoleńcu, gdzie jest moja dziewczyna?! - krzyknąłem w jego stronę i zacząłem się zbliżać.

- Nie tak szybko Tomlinson - zatrzymałem się. - Jeżeli podejdziesz bliżej to kto wie jakie lądowanie będzie miała twoja suczka.
- Gdzie ona jest?
- Louis! - usłyszałem przerażony głos dziewczyny. Czy ona? Ona wisiała kurwa ledwo przywiązana do jebanego metalowego drążka! - Pomóż mi błagam! - słyszałem jak płacze.
- Czego chcesz?! - krzyknąłem - wypuść ją skurwysynie!
Nagle Harry i Niall pojawili się obok mnie.
- Trochę szacunku, bo mój pomagier może odciąć linę i z twojej dziewczyny zostanie jedna wielka plama krwi. Cóż, chcę całego twojego dorobku i ciotkę Cloe lub śmierć - uśmiechnął się złowieszczo.
Zacisnąłem pięści tak, że na pewno pobielały mi kostki. Kiwnąłem w stronę Nialla tak żeby podbiegł do jego pomagiera i go unieruchomił a ja złapałem za szyję Rixona i pchnąłem w stronę bariery.
Moja pięść powędrowała w stronę jego twarzy. Odchylił się i teraz to ja znajdowałem się tak, że mogłem wypaść. Szarpałem się z nim i prawie mnie wypchał.
- Louis!? - krzyknęła Cloe.
- Pomóżcie jej do kurwy nędzy bo spada! - krzyknąłem do chłopaków.
- To za spranie mi dupy - przywalił mi w twarz i wypchał mnie a ja pociągnąłem go za sobą.
- Louis! - Cloe złapała mnie za rękę a Rixon złapał moją nogę.
Zrzuciłem go i spadł, minęło kilka sekund aż usłyszałem trzask jego kości.
- Cloe ratuj siebie, puść mnie - widziałem w jej oczach łzy.
- Nie mogę!
- Cloe daj rękę - krzyknął Harry a ona mu ją podała. Moja ręką prawie wyślizgiwała się z jej uścisku
- Louis!! - usłyszałem gdy puściłem jej rękę. Powiedziałem bezdźwięcznie, że ją kocham i to było na tyle.



EPILOG


Padał deszcz, ludzie wokół mnie byli ubrani na czarno i ja zaliczałam się do grupki tych ludzi. Byli tutaj najbliżsi. Nigdy tyle nie wypłakałam łez w swoim życiu. Zanim trumna została zamknięta i zakopana podeszłam do niej i spojrzałam na mojego bladego Louisa. Był przepiękny. Spał teraz spokojnie. Moja łza spadła na jego rękę. Nie mogę uwierzyć, że to koniec. Dopiero teraz zrozumiałam znaczenie słów " kocham cię". Zwykłe słowa, a dawały mi tyle szczęścia, nadziei i obietnic. Wiele razy miałam przed sobą mnie, Louisa i naszych dzieci i tego jak zestarzejemy się razem. Jednak to niestety jest nierealne.
- Za mało czasu mieliśmy - szepnęłam i położyłam dłoń na jego zimną rękę.
Tak bardzo chciałabym żeby był tu ze mną, żeby powiedział mi że będzie wszystko dobrze. Schyliłam się i ostatni raz złożyłam pocałunek na jego zimnych wargach. Wyprostowałam się.
- Żegnaj mój bohaterze - wypowiedziałam te słowa bezgłośnie.Trumna została zamknięta i zakopywana. Schowałam twarz w dłonie. Podszedł do mnie Harry i objął mnie.

- Louis nie chciałby żebyś tak płakała, wszystko będzie dobrze - szepnął Harry.
- Tak bardzo go kocham, to wszystko co przeszliśmy... ja... - nie mogłam dobrać odpowiednich słów.
- Cśś - uciszył mnie - Chodźmy, możemy wrócić tu wieczorem.

Przytaknęłam i zaczęłam się oddalać. Teraz wiem, że muszę wziąć się w garść. Zrobię to dla Louisa. Czuję jego obecność cały czas. Nie zawiodę cię.



ROK PÓŹNIEJ



Każdego ranka jak i wieczora przychodziłam na grób Louisa. Opowiadałam mu o moim każdym spędzonym dniu. Czułam jakbym na prawdę z nim rozmawiała. Z bulimią radzę sobie coraz lepiej. Skończyłam szkołę i pracuję w barze.
Wymieniłam kwiaty i usiadłam na ławce.
Pomodliłam się i cały czas patrzyłam na jego zdjęcie, które widniało na pomniku. Coraz czułam lekki wiatr, który gładził moje plecy. Zdarzało mi się, że płakać, ale już rzadziej. Wiem, że Louis by tego nie chciał.
- Wiesz, poznałam ostatnio takiego jednego bruneta - uśmiechnęłam się - wiem, że byłbyś zazdrosny, ale on mi tak strasznie ciebie przypomina, uwielbiam spędzać z tobą tutaj czas. Wiem, że też chciałbyś abym kogoś znalazła, myślę, że on odpowiednio się mną zajmie - spuściłam wzrok na swoje palce i pociągnęłam nosem. - Tak bardzo chciałabym żebyś tu był, ale ty wolałeś upaść. - Wytarłam łzę, która spływała po moim policzku. - Jednego jestem pewna - podniosłam wzrok i znowu popatrzyłam na zdjęcie Lou - nasza miłość będzie trwać wiecznie, obiecuję.
Wstałam, ponieważ zbierało się na deszcz. Poczułam otulający mnie wiatr. Zamknęłam oczy
po czym otworzyłam i a przy drzewie stał Louis uśmiechający się do mnie. Kocham ten uśmiech. Zamrugałam kilka razy a jego postaci już nie było. Westchnęłam i skierowałam się w stronę wyjścia z cmentarza.




TO BY BYŁO NA TYLE. WIEM, ŻE NIKT RACZEJ JUŻ TU NIE ZOSTAŁ, ALE SERIO OSTATNIE MIESIĄCE SZKOŁY DLA MNIE I DLA NATALKI BYŁY MĘCZĄCE. NIE BĘDĘ SIĘ TŁUMACZYĆ ITD, CHCĘ TYLKO PRZEPROSIĆ I CHCĘ POWIADOMIĆ, ŻE PRAWDOPODOBNIE ZACZNIEMY PRACOWAĆ NAD NOWYM BLOGIEM I MYŚLĘ, ŻE GO POLUBICIE. TO TYLE.

PS. ROZDZIAŁ NIE JEST SPRAWDZONY. MIŁYCH WAKACJI.