niedziela, 16 marca 2014

Chapter 30

- Cloe... - opadł obok mnie i zaczął potrząsać moje ramiona. - Co się stało? - zapytał panikującym głosem.
- Musimy wracać. - powiedziałam stanowczo po czym wstałam i wyjęłam spod łóżka walizkę.
- Ale dlaczego? - podszedł znowu i chwycił mnie za rękę a ja na niego spojrzałam.
- Proszę, bez żadnych tłumaczeń teraz, nie mam na to czasu, pakujmy się.
- Nie minęła nawet doba odkąd tu jesteśmy, kto dzwonił? O co chodzi do kurwy nędzy?! - krzyknął.
- Współpracuj ze mną i pakuj się. - zgromiłam go wzrokiem a on przycisnął moje nadgarstki.
- Kto dzwonił? - zmarszczył czoło.
Westchnęłam zirytowana i spanikowana.
- Chłopak mojej cioci zadzwonił i powiedział, że ona jest w szpitalu. Musimy wracać, rozumiesz?
- Oh Cloe tak mi przykro - spojrzał na mnie przepraszającym wzrokiem i wyjął walizkę spod łóżka.



***


Ze snu wyrwał mnie głośny pisk opon, zerwałam się natychmiast. Gdzie ja jestem? Rozejrzałam się dookoła. Ah, tak. Przecież jadę samochodem, do szpitala. Do cioci, którą opuściłam zostawiając jej jedynie głupią kartkę. Jestem beznadziejna.
- Wszystko dobrze kochanie, śpij. - pogładził mnie po głowie Louis.
- Nic nie jest dobrze, kiedy będziemy? - spojrzałam na niego wyczekująco, miał mocno zaciśniętą szczękę, całą swoją uwagę skupiał na drodze. Jechaliśmy bardzo szybko, w duchu modliłam się żeby tylko nie zatrzymała nas policja.
- Za jakieś 20 minut - powiedział nawet na mnie nie patrząc.
- Louis...- zaczęłam.
- Tak?
- Przepraszam, że zepsułam to wszystko. Jesteś wspaniały i bardzo doceniam twój gest - samotna łza spłynęła po moim policzku. Nie panowałam już nad emocjami. Byłam zła, zagubiona, smutna, zmęczona. Wszystko na raz. Tysiące myśli i pytań kłębiły się w mojej głowie.
- Naprawdę nic się nie stało, spędzimy razem jeszcze niejeden taki wyjazd. Zawszę będę przy tobie.- położył swoją dłoń na mojej i lekko ścisnął.
 Następne minuty spędziliśmy w ciszy. Im bliżej byliśmy, tym bardziej się bałam. Tego co zobaczę, tego co usłyszę. Jak to się stało? Gdy zatrzymaliśmy się na szpitalnym parkingu Louis bez słowa wyskoczył jak poparzony i podbiegł do moich drzwi by pomóc mi wyjść. Widziałam jak bardzo się martwi, jak bardzo stara się pomóc. Nie wiem co bym bez niego zrobiła.
- Wszystko będzie dobrze - zatrzymał mnie przed drzwiami budynku i pocałował w czoło.
- Dziękuję - szepnęłam. To jedyne co byłam  w stanie z siebie wydusić. Chwyciłam jego dłoń i razem podeszliśmy do recepcji, gdzie siedziała młoda blondynka.
- Witam, w czym mogę państwu pomóc? - po opustoszałym pomieszczeniu echem odbiły się jej słowa.
Patrzyła na mnie współczującym spojrzeniem, nic dziwnego. Stałam tam cała zapłakana, z rozmazanym makijażem i zapuchniętymi oczami. Ledwo stałam na nogach, od paru godzin nic nie jadłam, a w czasie drogi kilkukrotnie wymiotowałam. Na szczęście Louis o nic nie pytał, domyślił się że to stres połączony ze środkiem lokomocji. Chciałabym powiedzieć mu o wszystkim, o moich problemach psychicznych, problemach z jedzeniem. Wszystko to przytłacza mnie, jednak nie chcę go zamartwiać i psuć wszystkiego między nami. Pojawienie się Nicc'a i wypadek cioci narobiły już wystarczająco dużo kłopotów.
- Na jakiej sali znajdziemy panią Isabelle? Została przyjęta kilka godzin temu- z rozmyśleń wyrwał mnie poważny głos bruneta ciasno obejmującego mnie w pasie. Byłam cała obolała, sama już nie wiem czy to przez kilka godzin spędzonych w pozycji siedzącej czy przez to co wyprawialiśmy z Louisem w hotelowym apartamencie. Na samą myśl przechodziły mnie dreszcze, czuję że się czerwienie. Potrząsnęłam głową, by wyrzucić z niej obrazy ostatniej nocy.
- Jesteście kimś z rodziny? - zapytała przeglądając jakąś stertę papierów.
- Jestem jej córką - skłamałam.
- Pierwsze piętro, ostatnia sala po lewej stronie - uśmiechnęła się pocieszająco.
Bez odpowiedzi pociągnęłam chłopaka w stronę schodów. Szłam powoli, patrząc uważnie pod nogi. Gwałtownie się zatrzymałam gdy zobaczyłam przed sobą eleganckie, męskie buty. Rixon.
- O proszę, zjawiła się księżniczka - burknął patrząc na mnie poirytowanym wzrokiem. Czułam jak uścisk Louisa mocno zacieśnia się na mojej dłoni.
- Co jej się stało? - wyjąkałam.
Nie usłyszałam odpowiedzi, mężczyzna całkowicie odwrócił ode mnie uwagę. Patrzył gniewnie, pełnym nienawiści spojrzeniem na bruneta stojącego obok mnie. Zdezorientowana spojrzałam na chłopaka. Patrzył na niego równie srogo, pulsująca skroń dawała znać o sile jego zdenerwowania. Co jest grane? Znają się? Nie, to niemożliwe. A może ciocia opowiadała mu i nie usłyszał nic przyjemnego? Cholera, gubię się już w tym wszystkim. Właśnie, ciocia. Muszę trafić do niej jak najszybciej.
- Kochanie, wszystko w porządku? Chodźmy już, proszę - szepnęłam ledwo powstrzymując się od płaczu.
Żadnej reakcji.
- Louis! - potrząsnęłam nim i zdenerwowana pobiegłam w kierunku sali na której leżała Isabelle.
 Parę sekund później pojawił się zagradzając mi drogę.
- Przepraszam - bąknął.
- Znacie się?
- Nie, widzę go pierwszy raz. Po prostu moim zdaniem nie wyglądał na kogoś godnego zaufania, godnego twojej cioci - odwrócił wzrok.
Mam wrażenie, że coś przede mną ukrywa.
- Porozmawiamy o tym później - rzuciłam i otworzyłam drzwi do sali.
Była niewielka, dźwięk sprzętu medycznego rozprzestrzeniał się po całym pomieszczeniu. Powędrowałam wzrokiem do łóżka stojącego przy oknie, pozostałe dwa były puste. Oparłam się o ścianę z trudem łapiąc oddech, wszystko zaczęło niebezpiecznie wirować. Ostatnim co zobaczyłam była nieprzytomna ciocia i siedząca przy niej kobieta.
- Mamo.. - szepnęłam i osunęłam się na podłogę odpływając gdzieś daleko.


*** 


- Cloe - usłyszałam męski głos.
Ostrożnie otworzyłam oczy i nagle poraziło mnie światło. Gdzie ja jestem? Usiadłam i rozejrzałam się dookoła, zauważyłam, że jestem w gabinecie lekarskim. Co się stało?
- Połóż się, tak będzie lepiej - spojrzałam w miejsce z którego dobiegał głos, był to lekarz.
Zrobiłam tak jak poprosił. Spojrzałam w górę, zobaczyłam cienki przezroczysty kabelek prowadzący do mojego lewego nadgarstka.  Cholera, po co mi kroplówka?
- Co się stało? - zapytałam cicho.
- Czy ostatnio pani coś jadła?
Pokręciłem przecząco głową i przełknęłam ślinę.
- Zrobiliśmy badania, które wskazały, że choruje pani na bulimię, wiedziała o tym pani? - uniósł brew a ja ponownie przełknęłam ślinę.
- Ja.. ja.. - nie wiedziałam co mam powiedzieć. Nie mogłam ułożyć sensownego zdania.
- Leczy się pani? Wie panna Grey, że choroba jest śmiertelna? - zapytał a ja skinieniem głowy poinformowałam go, że rozumiem.
- Nie leczę się - odparłam i spojrzałam na biały sufit.
Westchnął i wstał do biurka po czym coś chwycił. Moim oczom ukazała się srebrna wizytówka.
- Najlepszy psycholog, który pomoże pani z tego wyjść, musi pani do niego zadzwonić, nie można lekceważyć tej choroby. Czy ktoś z rodziny wie o pańskiej dolegliwości?
- Nie - przyznałam.
- W takim razie muszę kogoś poinformować, czy jest tutaj z panią ktoś bliski? - zapytał uprzejmie patrząc mi w oczy.
- Tak, jestem tu z chłopakiem i wiem, że leży tutaj moja ciocia, która jest pobita - zagryzłam wargę poddenerwowana.
- Isabelle Moore? - zapytał.
- Tak - odparłam cicho - czy mogłabym sama powiedzieć o tym dla mojego chłopaka, wolałabym żeby wiedział to ode mnie - poprosiłam siadając na łóżko.
Chwilę się nie odzywał, ale po chwili skinął głową. Podszedł do mnie i odłączył mnie od kroplówki, która była już pusta. Strasznie bolała mnie ręka w miejscu gdzie miałam węflon.
Wyszłam z gabinetu i zaczęłam rozglądać się po szpitalu. Co tak wlaściwie się stało? Pamiętam jedynie moment w którym weszłam do sali cioci. Jak ja to powiem Louisowi? Tak długo trzymałam to w tajemnicy, jak mogłam pozwolić by się wydało? Nadal wędrowałam besztając się w myślach.
Długo nie musiałam szukać,przy sali Isabelle ujrzałam mojego pięknego bruneta, a przy nim... moją matkę. Nie odzywali się do siebie kiedy weszłam, jednak mogli rozmawiać przed moim przyjściem. Gdy tylko podeszłam bliżej dostrzegł mnie Louis i podbiegł do mnie.
- Kochanie, nic ci nie jest? - zapytał panicznie zatapiając mnie w swoich objęciach.
- Musimy porozmawiać - odsunęłam się lekko od niego i spojrzałam na swoje buty - na osobności - dodałam.
Skinął głową i chwyciłam go sprawną ręką. Wyszliśmy przed oddział i usiedliśmy na krzesłach. Złapałam go za rękę, on intensywnie się na mnie patrzył. Co jeśli mnie znienawidzi za to, że mu nie powiedziałam? Że miałam przed nim malutką tajemnicę? To nie chodzi o to, że mu nie ufałam, oczywiście, że ufałam, ale bałam się... że mnie zostawi. Teraz albo nigdy.
- Już dawno chciałam ci powiedzieć, ale bałam się - dalej na niego nie patrzyłam, a za każdym słowem głos łamał mi się coraz bardziej.- Bałam się, że mnie zostawisz, gdy się o tym dowiesz... - uniósł mój podbródek a przez to, że spojrzałam w jego oczy przepełnione zmartwieniem i udręką do moich oczu napłynęły łzy.
- O czym ty mówisz Cloe, co się dzieje? - zapytał drżącym głosem i chwycił mnie tak, że znalazłam się na jego kolanach, wtulona w jego dobrze wyrzeźbiony tors.
- Jeśli nic teraz z tym nie zrobię... niedługo mogę pożegnać się z tym światem, dopiero teraz to zrozumiałam - z oka poleciła mi łza, a Louis szybko mi ją starł.
- Co ty wygadujesz? - zaśmiał się tak jakby nie mógł przyjąć moich słów do wiadomości - mów o co chodzi, bo się nie pokoję - nalegał.
- Ja... jestem chora na bulimię. Błagam, nie bądź zły, że ci nie mówiłam. Nikt oprócz mnie tego nie wie, nie chciałam nikogo martwić, przepraszam, błagam wybacz mi - rozkleiłam się i zakryłam dłońmi  twarz.
Czas płynął nieubłaganie, mijały sekundy, minuty nadal płakałam kurczowo ściskając mojego mężczyznę jednak on nie odezwał się do mnie ani słowem. Odsunęłam się i chwyciłam obiema rękami jego twarz przyglądając mu się uważnie. 
- Domyślałem się. Twój apetyt, to jak znikałaś w łazience po każdym nawet drobnym posiłku, utrata wagi...
- Louis, ja..- próbowałam jakoś się wytłumaczyć.
- Jednak za każdym razem wmawiałem sobie, że to  niemożliwe, że jesteś bardzo silna. Dlaczego mi nie powiedziałaś?! Dlaczego?! - zdjął mnie z kolan i postawił przed sobą po czym wstał.- Jak mogłaś? - na jego policzku ukazała się łza. 
- Tak bardzo cię przepraszam. Proszę nie zostawiaj mnie - szepnęłam.
- Cloe, Isabelle chce z tobą rozmawiać - oznajmiła stojąca w drzwiach matka. 
Jak długo tam stała? Słyszała coś? Nie dopuszczę do tego by się dowiedziała, mam gdzieś jej udawaną troskę. Skąd ona się właściwie tu wzięła? Potrząsnęłam głową by pozbyć się natrętnych  pytań, ostatni raz spojrzałam na Louisa, otarłam resztki łez z twarzy i bez słów minęłam mamę.
Z sali cioci właśnie wychodził lekarz, ten sam, który dowiedział się o bulimii. Kiedy zrobił mi te badania? Musiał pobrać mi krew jak byłam nieprzytomna. 
- Jak się czujesz, młoda damo? - zapytał.
- Lepiej - odpowiedziałam, choć nie wiem ile jest w tym prawdy. Czuję się źle z tym wszystkim. Dlaczego wszystko tak na raz?
- Musimy porozmawiać o twojej cioci - oznajmił i usiadł na krześle stojącym przy drzwiach.
- Co jej dolega? - zajęłam miejsce obok starszego mężczyzny, który jak mówiła plakietka na jego piersi nazywał się Steven.
- Pani Isabelle jest potłuczona, ma złamaną prawą rękę oraz lekki uraz głowy - zakryłam ręką usta, nie byłam w stanie nic powiedzieć. Jednak to nie koniec, pan Steven mówił dalej.
- To dość dziwny przypadek, naradziłem się z innymi lekarzami, pacjentka i mężczyzna, który był tu wcześniej twierdzą że spadła ze schodów - słuchałam jak zahipnotyzowana. Do czego on zmierza? - Jednak moim zdaniem nie jest to zwykły upadek, wygląda mi to bardziej na pobicie Cloe -  spojrzał na mnie współczująco. - Czy wiesz kto mógłby to zrobić? Twoja ciocia ma jakichś wrogów? Będziemy musieli zawiadomić policję - oznajmił. Gdzie jest Louis? Rozmawia z nią? Powie jej?
- Ja..ja muszę z nią porozmawiać - powiedziałam po czym wstałam i pospiesznie niemalże wbiegłam do sali.
Kobieta nie spała, jej twarz cała była pokryta siniakami, w lewym oku dostrzegłam pękniętą krwinkę, jej wargi były spuchnięte. Chwyciłam ją za rękę i rozpłakałam się. Cała złość minęła, pękało mi serce gdy patrzyłam na jej poturbowane ciało. Kto jej to zrobił?
- Kocham cię - szepnęłam i pocałowałam ją w czoło. 
W odpowiedzi skinęła głową i uśmiechnęła się. Nie była w stanie mówić, nic dziwnego. Muszę dać jej czas, nim zacznę wypytywać. 
Poczułam czyjąś dłoń na swoim ramieniu, była za mała jak na dłon Louisa. Odwróciłam się, ahh tak moja wspaniała mamusia. 
- Porozmawiamy? - cholera, dlaczego wszyscy dzisiaj chcą rozmawiać. Fuknęłam pod nosem i wyszłam na korytarz.
Stanęłyśmy niedaleko lady, przy której zawsze siedziały pielęgniarki przyjmując nowych pacjentów lub wskazując drogę dla gości. Nie obchodziło mnie czy się rozkleję, czy będę krzyczeć, czy jeszcze ktoś usłyszy. Wstydziłam się nazywać ją swoją matką.
- O czym chcesz rozmawiać? - warknęłam i podparłam rękami swoje biodra.
Westchnęła i spojrzała najpierw na mnie a później na swoje ręce.
- O tym co się wydarzyło w przeciągu całego roku... jak uciekłaś ode mnie z Isabelle, załamałam się jak nie było ciebie w pokoju, dlaczego to zrobiłaś? - spojrzała na mnie ze zmarszczonym czołem.
Zaśmiałam się w jej twarz.
- Czy to naprawdę wielka dla ciebie zagadka? Jesteś naprawdę taka nie domyślna i zapatrzona w siebie, że nie zauważyłaś? - prychnęłam. - No jasne, że nie. Nie miałaś dla mnie czasu. Co znudziło ci się przyprowadzenie jakichś starych kutasów, żeby tylko zerżnęli cię tak, że kolejnego dnia nie mogłabyś usiąść na dupie czy moja kochana mamusia się nawróciła? - zacisnęłam pięści poczułam jak mocno przywaliła mi w policzek? Auć? Nawyki nie zniknęły.
- Boli cię prawda? - zaśmiałam się i oddałam jej. - Wiesz, że mam bulimię i zostałam zgwałcona? Wiesz cokolwiek o mnie? Znasz teraz powody dlaczego chciałam uwolnić się od ciebie i od Coldwater?!
- Ale...
- Nie! Teraz tu zaczęłam żyć na nowo. Mam prawdziwego chłopaka, który mnie kocha, nie wiem jak teraz, bo wyznałam mu, że jestem chora, ale wiem, że był przy mnie kiedy ciebie nie było. Chciałabym żeby to ciocia była moją matką, a nie ty! Brzydzę się tobą! - krzyknęłam tak że pielęgniarki spojrzały w naszą stronę, a ja spiorunowałam je wzrokiem, żeby wróciły do swojej pieprzonej roboty.
Nie wiem czy powinnam mówić jej o tym wszystkim, ale mam nadzieję, że przynajmniej trochę będzie miała poczucia winy.
- Cloe... pozwól mi zacząć  od nowa... naprawdę brakuje mi ciebie - wydusiła i widziałam w jej oczach łzy. Blefuje.
- Tak?! Codziennie jak cię wkurwię dasz mi po mordzie tak jak teraz?! - krzyknęłam i zacisnęłam tak pięści, że na pewno moje knykcie były blade. - Wyjdź zanim zrobię coś niestosownego. 
- Cloe...
- Wypierdalaj! - oddychałam szybko a na swoim ramieniu poczułam czyjąś rękę - Co?! - odwróciłam się i był to Louis.
Oplótł mnie swoim ramieniem.
- Będzie lepiej jeśli pani stąd już pójdzie - powiedział łagodnym głosem a mnie wyprowadził na świeże powietrze. Nie powinnam wychodzić, ale potrzebowałam dotleniania.
- Przeszło ci? - zapytałam nadal wkurzona. Nikt nie potrafi mnie tak wyprowadzić z równowagi jak ona.
- Owszem, ale to nie oznacza że nie mam do ciebie żalu, zawiodłaś mnie Cloe. Nie tym, co się wydarzyło tylko twoim milczeniem, ukrywaniem tego. Myślałem że mówimy sobie wszystko - złapał mnie za rękę. Jak dobrze czuć go przy sobie.
- To trudne Louis, zrozum mnie proszę.
- Próbuję, musisz mi jedynie obiecać że postarasz się coś z tym zrobić - przyciągnął mnie do siebie i zatrzymał w ciepłym uścisku. 
- Obiecuję - szepnęłam.
- Tak bardzo cię kocham - powiedział po czym pocałował mnie w głowę. 
- Ja ciebie też.



***
3 dni później

Kolejny dzień pod rząd siedziałam przy łóżku cioci. Jej stan był stabilny, nadal była poturbowana, ale bynajmniej odzyskała mowę. Jak mówił wcześniej lekarz usilnie twierdzi że spadła ze schodów, nikogo jednak to nie przekonuje. Poprosiłam doktora Stevena by zaczekał z powiadamianiem policji, liczyłam że uda mi się coś z niej wyciągnąć. Nie dał mi dużo czasu, ale rozumiem to jego obowiązek. Dziwka zniknęła, ostatni raz widziałam ją tamtego pamiętnego wieczoru. Jedynie Louis ciągle był przy mnie, siedział po przeciwnej stronie łóżka, razem ze mną czuwając nad Isabelle. Chyba go polubiła, co bardzo mnie cieszyło. Uzgodniliśmy, że na razie nie będziemy martwić jej moją chorobą, a jak tylko wyzdrowieje pójdę do poradni poleconej przez pana Stevena. Rixon zapadł się jak kamień w wodę, wciąż zastanawiałam się dlaczego tak dziwnie patrzył na mojego chłopaka. Nawet jeśli się znali, Louis chyba nie zamierzał mi o tym mówić. Wiem jedynie, że mówił cioci o jakimś służbowym wyjeździe i ma wrócić jutro. Nadal nie zmieniłam o nim opinii. Pieprzony dupek. Gdyby mu zależało na pewno byłby przy swojej kobiecie cały czas. Miałam wrażenie, że ciocia i Louis ukrywają coś przede mną, często wymieniali krótkie spojrzenia, rozmawiali jedynie wtedy gdy wychodziłam do łazienki. Powoli zaczynała irytować mnie ta cała sytuacja, jednak wszczynanie kolejnej kłótni nie było chyba najlepszym rozwiązaniem. 
- Kochanie, może pojedziesz do domu? Prześpisz się i wrócisz - zaproponowałam przysypiającemu na siedząco chłopakowi.
- Nie, nie. Zostanę z wami.
- Cloe ma rację, potrzebujesz trochę odpoczynku - wtrąciła ciocia. 
Chyba pierwszy raz od dłuższego czasu zgadzałyśmy się w jakiejś kwestii.
- Dobrze, ale wrócę jutro z rana - oznajmił i wstał z miejsca przeciągając się.
- Będę tęsknić - szepnęłam mu na ucho gdy nachylił się by pocałować mnie w czoło.
- Wszystko będzie dobrze - ścisnął dłoń Isabelle, uśmiechnął się do mnie i niechętnie opuścił sale.




Louis


Wyszedłem na zewnątrz. Nie chciałem zostawiać tam samej Cloe z jej ciocią. Martwię się. Martwię się, czy kiedyś wyzdrowieje, czy jeszcze coś przede mną ukrywa? Boję się, że podczas mojej nieobecności w szpitalu, do Cloe przyjdzie jej prześladowca i zrobi nie wiadomo co? Tak bardzo pragnę jej zapewnić bezpieczeństwo, ale nie potrafię. Czasami zastanawiam się, co ona we mnie widzi, dlaczego dała mi szanse? Z moich rozmyśleń wyrwało mnie to, że wpadłem na kogoś. Odskoczyłem kilka kroków i spojrzałem kto to był. Spiąłem się a on uśmiechnął się drwiąco.
- Kogo my tu mamy. A gdzie twój gang Tomlinson? - zapytał kończąc papierosa.
- O ja pierdole Rixon, chuj cię to powinno obchodzić - schowałem ręce w kieszenie i chciałem go wyminąć, jednak stanął mi na drodze.
- Gdzie ci się tak spieszy? Nie pogadasz ze starym znajomym?




Baaaaaaaaaaaaaardzo chcemy przeprosić, że tyle czekaliście ( nie wiem czy w ogóle ktoś to jeszcze czyta lol ) rozdział jest podzielony na części, ponieważ, nie do końca pasuje nam w jednym pisać koniec, bo za dużo byłoby akcji. Teraz będziemy bardziej sprężać dupki, postaramy się bynajmniej, ale teraz co tydzień mamy się z czego uczyć i po prostu brak czasu... mam nadzieję, że wybaczycie. Prosimy jeszcze komentarze przynajmniej z 5. Nie wiemy ile czytelników nam pozostało. Ach to tyle. :)

PS. Rozdział nie jest sprawdzony, więc soreczka